Trzy nieudane podejścia powrotu do Ekstraklasy. Spory, konflikty, kadrowe i trenerskie rewolucje, przeklęty stadion i… nagle, niespodziewanie, nieoczekiwanie z tego chaosu i marazmu wyłania się rewelacja ostatnich tygodni w Fortuna 1 lidze, wygrywająca mecz za meczem Arka Gdynia.
Sezony bogate w sukcesy. Klubowa gablota powiększona o Puchar Polski i Superpuchar Polski. Emocje związane z grą na Narodowym i w Europie. Tak jeszcze kilka lat temu było w Gdyni, gdzie żółto-niebiescy święcili swoje najlepsze lata w historii klubu. Później zapanował totalny chaos. Spadek, widmo upadku, roszady w gabinetach właścicieli, nieustanne zmiany na trenerskiej ławce, niekończące się kadrowe rewolucje i toczące się dziś spory. Ligowy marazm, z którego nagle wyłaniła się wygrywający mecz za meczem zespół Wojciecha Łobodzińskiego. Arko, czyżbyś naprawdę chciała w swoim czwartym podejściu wrócić do Ekstraklasy?
Konflikt na linii miasto-klub, właścicielskie perturbacje, brak zadowalających wyników i poprzednie sezony (4, 3, 8 miejsca) zmęczyły w Gdyni dosłownie wszystkich – działaczy, trenerów, piłkarzy i przede wszystkim kibiców. Droga powrotna Arki do Ekstraklasy w ostatnich latach wydłużyła się znacząco. Przez ostatnie miesiące nad Bałtykiem zapomnieli, jak się wygrywa na własnym obiekcie. Tylko trzy zwycięstwa w siedemnastu spotkaniach sprawiły, że marzenia o powrocie do elity znowu się oddaliły, a domową niemoc bez udziału publiczności odczarował dopiero w tym sezonie Wojciech Łobodziński.
– Wiem, że pojawiały się opinie, że nie jesteśmy w ścisłym gronie faworytów, ale dla mnie to dobrze. Podobnie mówiło się przed sezonem, w którym awansowałem z Miedzią – mówił w rozmowie z TVP Sport przed sezonem nowy szkoleniowiec Arkowców. Po niełatwym początku (sporo kontuzji, kilka porażek) w Gdyni (na razie tylko i aż na boisku) zaczyna się dziać coś dobrego, w tym roku niespotykanego, ale też i nie nowego w ostatnich sezonach. Arka właśnie wygrała piąte ligowe (a siódme z pucharowymi) spotkanie z rzędu i znalazła się na pozycji wicelidera rozgrywek Fortuna 1 ligi!
Jeszcze w sierpniu, meczem z GKS-em Tychy, zółto-niebiescy po kilku miesiącach na dobre odczarowali swój obiekt, gdzie ostatnio wygrali pięć spotkań z rzędu tracąc przy tym tylko jedną bramkę. – Próbuję sobie wyobrazić kolejne zwycięstwo u siebie i jaka jest zabawa po meczu na trybunach – rozmarzył się po sobotniej wygranen trener gospodarzy. Sobotnie spotkanie w Gdyni z Podbeskidziem zakończyło się szóstym z rzędu w ostatnim czasie zwycięstwem Arki, dla której taka seria w ostatnich latach, to akurat nic nowego i nadzwyczajnego.
Jeszcze nie tak dawno, bo w 2022 roku klubowy licznik w Gdyni zatrzymał się również na sześciu zwycięstwach z rzędu i aż jedenastu spotkaniach bez porażki. Arka mimo szaleńczego pościgu wówczas wiosną nie dogoniła marzeń o Ekstraklasie. Nieco inaczej było kilka lat wcześniej, kiedy udało się ustanowić klubowy rekord do dziś nie pobity. Wyczyn rozpoczęty w sezonie awansu 2015/2016, kiedy to Arka od 15 kolejki do końca sezonu nie zaznała smaku porażki, a imponującą serię 20 spotkań bez porażki kontynuowała jeszcze czterema z rzędu zwycięstwami po spadku.
Oprócz pięciu ligowych zwycięstw z rzędu (tylko Górnik Łęczna miał w tym sezonie taką serię) rewelacyjna w ostatnich tygodniach Arka to w tej chwili najbardziej bezkompromisowa drużyna na szczeblu centralnym. Sobotnia wygrana 1:0 była już dwunastym meczem, w którym podopieczni Wojciecha Łobodzińskiego nie podzieli się po równo punktami. – Jesteśmy na drugim miejscu i wiadomo chcemy pozostać na tym miejscu do końca, ale ta seria jeszcze nic nie znaczy – komentował ostatnio szkoleniowiec Gdynian. Rok temu o tej porze, żółto-czarni byli na czwartej pozycji mając na koncie o jeden punkt mniej niż teraz, dlatego dziś nikt nie chce wybiegać w wiosenną przyszłość. Bardziej liczy się ta najbliższa, która za dwa tygodnie przyniesie derbowe starcie z Lechią Gdańsk.
Hubert Mikusiński