Wisła Kraków, Arka Gdynia, Górnik Łęczna itd. itd. Możemy tak wymieniać i wymieniać, ale fakty są takie, że ponad połowa, a konkretniej dziesięciu pierwszoligowców, kilka miesięcy temu rozpoczęło przynajmniej po raz drugi sezon na boiskach Fortuna 1 ligi. Wśród drużyn, mających najdłuższy staż z tymi rozgrywkami są kluby, które w obecnych rozgrywkach zaciekle walczą o miejsce w najwyższej klasie rozgrywkowej oraz te, które z obecnymi rozgrywkami za chwilę się pożegnają. Dziś kilka słów o tych, którym gra na zapleczu Ekstraklasy przez lata odbija się czkawką.
Ale za nim o drużynach z najdłuższym stażem w Fortuna 1 lidze, oddajmy cesarzowi to, co cesarskie. Docenić niewątpliwego sukcesu Lechii nie sposób. Spadkowicza, dla którego I liga nie okazała się drogą bez powrotu, a tylko chwilowym przystankiem. Błyskawiczny powrót drużyny z Gdańska do najwyższej klasy rozgrywkowej przerwał passę sześciu sezonów bez awansu drużyny, która rok temu żegnała się z najwyższym poziomem. Ostatnim klubem, który – jak widać – dokonał tej niełatwej sztuki w jeden sezon był Górnik Zabrze (sezon 2016/2017), a jeszcze wcześniej Zagłębie Lubin (2014/2015) i GKS Bełchatów (2013/2014). Warto podkreślić, że wszystkie te powroty miały miejsce w nieco trudniejszych czasach, gdy o losie awansu nie decydowały baraże, o które dziś bije się aż siedem drużyn.
Wśród nich największe szanse ma klub, którego bycie kibicem, to istne cierpienie. 12 sezonów spędzonych na zapleczu Ekstraklasy. Do tego szumne zapowiedzi powrotu, niezły skład, dobry budżet i na końcu zawsze to samo pożegnanie zawodników. Do II ligi, z której zdołali się wydostać po dwóch sezonach, zostali spuszczeni przez gola bramkarza w doliczonym czasie gry. W obecnych rozgrywkach, na początku nie opuszczali górnych rejonów tabeli, a później nie wygrali dziewięciu spotkań z rzędu i do rundy wiosennej przystępowali z miejsca poza pierwszą dziesiątką. Ale od tamtej pory, w 2024 roku są obok Lechii najlepiej punktującą drużyną w lidze, która zdobyła najwięcej bramek. GKS Katowice tej wiosny robi wiele, aby zakończyć już swój najdłuższy staż poza Ekstraklasą – jeśli nie bezpośrednio (na co są wciąż szanse – 10,7%) to przez barażową rozgrywkę przy Bukowej – miejscu, które w ostatnich tygodniach mocno tętni, piłkarskim życiem.
GKS Katowice zdążył poznać słodko-gorzki smak baraży, ale tylko w II lidze (porażka ze Stalą Rzeszów w pandemicznym sezonie). Znacznie bliżej najwyższej klasy rozgrywkowej były dwa inne kluby, które również mogą pochwalić się dość długim stażem na zapleczu Ekstraklasy – jeden z większymi szansami na baraże, a drugi z nieco mniejszymi. Znacznie bliżej tego miejsca gwarantującego udział w dodatkowej rozgrywce na koniec sezonu jest GKS Tychy. Klub, który w ligowej tradycji miał zawsze lepsze rundy wiosenne niż te jesienne, w obecnej kampanii zmaga się z pewną anomalią. Najwięcej (obok Podbeskidzia) porażek na własnym terenie i ledwie sześć zdobytych punktów u siebie tej wiosny nikogo nie rzucają na kolana, a już na pewno nie zespoły z ligowego TOP 5, z którymi GKS nie zdołał w tym sezonie wywalczyć żadnej punktowej zdobyczy.
Szanse na baraż zachowuje również grająca jeden rok krócej od GKS-u Tychy na zapleczu Ekstraklasy Odra Opole. Broniąca się jeszcze rok temu przed spadkiem drużyna, w pierwszej fazie tego sezonu zdawała się jawić, jako poważny kandydat do awansu. Najwięcej zdobytych punków, najmniej straconych bramek, perspektywa nowego stadionu, Borja Galan i Adam Nocoń – szkoleniowiec, który zawsze był blisko sukcesu, ale ostatecznie czegoś brakowało. W tym sezonie może być więc podobnie, choć Odra dzięki ostatniej wygranej w derbach rzek z Wisłą Płock ma okazję na coś więcej niż tylko sam środek ligowej tabeli, w którym obecnie się znajduje.
Inna rozgrywka, ale już nie ta barażowa tylko o utrzymanie dotyczy klubu, który zaraz po Gieksie może pochwalić się najdłuższym stażem na zapleczu Ekstraklasy. Chrobry Głogów fatalnie zaczął sezon, ale w porę się ogarnął i dziś już tylko splot nieszczęśliwych zdarzeń może odebrać mu prawo gry w miejscu, gdzie czuje się od 10 lat najlepiej. Sami zresztą przyznacie, że scenariusz, w którym Polonia Warszawa i Resovia nagle wygrywają oba spotkania, Bruk-Bet jedno, a Chrobry nagle przegrywa wszystko i żegna się z rozgrywkami jest mało prawdopodobny.
Mało prawdopodobne przed sezonem wydawało się również pożegnanie Podbeskidzia – związanego w XXI wieku z tymi rozgrywkami przez 9 sezonów (jeden mniej od Chrobrego). Górale po tym, jak w poprzednim sezonie zajęli miejsce tuż za strefą barażową, mieli kontynuować swój, bezpieczny, ligowy lot. Ale pobłądzili i po 22 latach spędzonych w dwóch najwyższych ligach zapłacili najwyższą cenę. Z tygodnia na tydzień, z kolejki na kolejkę, ligowa katastrofa zdawała się być nieunikniona, bo i ligowych grzechów z miesiąca na miesiąc pod Klimczokiem nazbierało się tyle, że głowa mała. Kadrowa rewolucja, słabe wyniki, lider drużyny, który musiał odejść, bo nieładnie odezwał się do szefa, zmiany prezesów, trenerów, piłkarze uważani za frajerów i na koniec 1:6 w Legnicy. Podbeskidzie Bielsko-Biała pogrążyło się w chaosie, straciło najwięcej bramek w lidze oraz swoją ligową przynależność.
Hubert Mikusiński