Na taki moment. Na taką chwilę. Na taki mecz. Na taki dzień. Stalowa Wola czekała długie 14 lat. Dokładnie tyle czasu kibice Stali spoglądali w przyszłość, by na nowo ujrzeć swój zespół, na zapleczu Ekstraklasy – miejscu, w którym od dawien dawna ten klub czuł się jak ryba w wodzie. Wszystko oczywiście za sprawą świetnej postawy na własnym terenie w poprzednim sezonie, barażowej zdolności (nie pierwszej w XXI wieku) przechylania szali na swoją korzyść oraz zbiorowemu zjednoczeniu przy Hutniczej.
Przeglądając stare, piłkarskie artefakty na strychu udało się nam natrafić na dwa wyjątkowe Skarby Kibica wydawane co pół roku przez Przegląd Sportowy. Sezon 2009/2010 – ostatni, kiedy Stalówka miała okazję występować na boiskach I ligi obok takich drużyn, jak Górnik Zabrze, Pogoń Szczecin czy też Widzew Łódź. – Zespół z charakterem – twierdził wówczas były trener Władysław Łach, a nagłówek zwiastujący sezon w wykonaniu jedynego na tym poziomie przedstawiciela podkarpackiej piłki zapowiadał trudną misję Cecherza. Wszystko za sprawą świecącej pustkami klubowej kasy oraz mającemu ciągłe kłopoty miejscowemu biznesowi, który w coraz mniejszym stopniu kładł pieniądze na lokalny futbol. Efekt? Zwolniony w połowie września trener, jedno zwycięstwo, ostatnie miejsce po rundzie jesiennej, a kilka miesięcy później spadek. A wszystko to w tym samym czasie, gdy przy zapadających ciemnościach w Stalowej Woli z Pucharu Polski odpadał Lech Poznań… Tak, ten Lech Poznań z Robertem Lewandowskim, Sławomirem Peszko, który kilka miesięcy po tych wydarzeniach zdobywał mistrzowski tytuł.
Stal Stalowa Wola w XXI wieku znalazła się na czele listy drużyn, które najczęściej leciały z zaplecza Ekstraklasy, a jej trenerzy – Przemysław Cecherz oraz jego następca Janusz Białek zapisali niechlubną historię na tym poziomie rozgrywkowym z największą ilością spadków. Przypadek tego pierwszego o tyle był ciekawy, że w jednym sezonie przyczynił się do dwóch degradacji (najpierw w Stalowej Woli, a później w Pruszkowie). Czołowa drużyna tabeli wszech czasów I ligi (dziś 30. sezon w Betclic 1. lidze), jaką była Stalówka, na swoje szanse musiała dłuższą chwilę poczekać. Trwająca przez wiele lat II-ligowa tułaczka, w pandemicznym sezonie, na pachnącym jeszcze świeżą farbą stadionie zamieniła się w istny koszmar. Miejscu, w którym Stal przez rundę wiosenną rozegrała 11 z 14 spotkań, a na koniec i tak zdobyła niewystarczającą ilość 46 punktów do utrzymania. Jesteśmy – jak zostało tu powiedziane – frajerami i musimy z tym żyć, musimy po prostu się do tego przyznać, że tak było – grzmiał Szymon Szydełko po tych wydarzeniach – przez pewien czas najdłużej pracujący w tym klubie trener.
Drużyna będąca przez długie lata w elitarnym gronie siedmiu zespołów bez spadku na czwarty poziom rozgrywkowy znalazła się na piłkarskim zakręcie. Przez trzy sezony, w cieniu różnych bojkotów, nieporozumień i niepowodzeń szukano skutecznego sposobu, aby wyjść na prostą. Thomas, Bereta, Surma – nie było sezonu, aby trener, który zaczynał pracę w Stalowej Woli na początku sezonu kontynuował ją w kolejnym. Aż do momentu sprowadzenia będącego na przymusowym, trenerskim bezrobociu (wycofanie się Łagowa z III ligi) Ireneusza Pietrzykowskiego. Pożegnanie bez żalu początkiem wiosny Łukasza Surmy przez prężnie działającego wtedy prezesa Wiesława Siembidę – jak się później okazało – nastąpiło w idealnym momencie. Niewybaczająca błędów Stal pod wodzą nowego sternika najpierw przegrała tylko 1 z 13 spotkań, finiszując w III lidze przed Wieczystą Kraków, a później już jako beniaminek zdobyła największą ilość (36 punktów) przy Hutniczej. Miejscu, gdzie każdy zdążył już zatęsknić za poważnym graniem z innymi rywalami niż ograna w barażowym półfinale Chojniczanka Chojnice czy też pokonany w finale KKS Kalisz.
Po 14 latach oczekiwania zaplecze Ekstraklasy dla Stalówki zmieniło się nie do poznania. Właściwie tylko sympatycy trzech klubów w obecnej Betclic 1. Ligi mogą w pamięci odkopać mecze w Stalowej Woli. Jedną z takich ekip (obok Warty Poznań i Wisły Płock) jest Górnik Łęczna – ostatni na poziomie centralnym rywal, jakiego udało pokonać się na wyjeździe i co najważniejsze pierwszy ligowy przeciwnik Stali w tym sezonie. Nie do poznania zmieniła się liga, a wraz z nią obiekt przy Hutniczej, którego dawny widok (choćby taki jak na zdjęciu) z przyjezdnych mógł pamiętać tylko i wyłącznie on – wchodzący wiosną 2010 roku do bramki Górnika Sergiusz Prusak. Przeżywający bardzo emocjonalnie każde z ligowych spotkań opiekun bramkarzy drużyny z Łęcznej w końcówce sobotniego spotkania zdążył zobaczyć czerwoną kartkę. Chwilę wcześniej jego drużyna wykorzystała swoją szansę na zgarnięcie kompletu punktów.
Towarzyszące poczucie niedosytu z powodu licznych sytuacji bramkowych, braku szczęścia i odpowiedniej skuteczności daje beniaminkowi podstawy, aby bez strachu patrzeć w przyszłość. Zwłaszcza, że w Stali jest komu strzelać, jest komu podać, jest komu kiwnąć, jest komu bronić. – Był debiut w II lidze, był debiut w I lidze i to jaka sama gra w piłkę tylko na przeciwko są lepsi zawodnicy, a my musimy poziomem do nich dorównać – stwierdził po meczu trener gospodarzy. Z grona 10 nowych nabytków tylko Kamil Wojtkowski był twarzą, którą kibice ze Stalowej Woli kojarzyli jedynie z występów w innych zespołach. Pozostali już w poprzednim sezonie dali się poznać z boiskowej odpowiedzialności, o czym świadczyć może dorobek 17 z wszystkich występujących 27 zawodników, który wpisywali się na listę strzelców – lepsza pod tym względem była tylko Chojniczanka.
O Stali w ostatnich miesiącach mówimy i piszemy na Ligowcu głównie w samych superlatywach – że to fajny zespół, że gra przyjemną dla oka piłkę, a gdy nawet drużyna ma gorszy dzień, to i tak potrafi przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Że ma za sporą społeczność i wypełniony pod brzegi stadion, że w końcu doczekano się tam normalności na boisku i komunikatywnego trenera, który dobija do nieosiągalnej przez lata dla innych ilości 500 dni na etacie przy Hutniczej. Na podstawie wszystkich tych obserwacji trudno nie oprzeć się wrażeniu, że drużyna ze Stalowej Woli może mieć coś ciekawego do zaoferowania lidze, w której śmiertelność beniaminków w poprzednim sezonie spadła do zera.
Hubert Mikusiński