Śmialiście się ze kiedyś z takiego klubu, jak Znicz Pruszków? Z meczowych składów serwowanych w taki sposób jak powyższa grafika? Z klatki gości przypominającej zamknięcie w jakimś zoo? Z absurdalnych historii, kiedy drużyna nie mogła trenować na własnym obiekcie ze względu na kręcony tam serial? Każdemu się zdarzyło uronić łzę ze śmiechu – nawet nam. Dziś, właśnie z tej – co by nie pisać – krainy różnych absurdów wyłania się w Pruszkowie drużyna, która zaskakiwała, zaskakuje i pewnie jeszcze nie raz zaskoczy – nie tylko nas, ale przede wszystkim kogoś na zapleczu Ekstraklasy.

Znicz Pruszków jedenastą drużyną Fortuna 1 ligi. Z tylko jednym zwycięstwem mniej niż GKS Katowice czy Wisła Kraków. Czy ktoś w ogóle spodziewał się, że beniaminek (już bez swojej najlepszej II-ligowej strzelby w osobie Macieja Firleja) i przy tylu organizacyjnych niedostatkach będzie w stanie wbić się bez żadnych przeszkód w to całe, ligowe stado? Jeśli tak, to pewnie tylko Ci, którzy po zremisowanym meczu z Miedzią Legnica czuli niedosyt i postanowili odbyć rozmowę wychowawczą z zawodnikami i trenerem.

Pamiętna dyskusja pod płotem ”pomogła”, bo od tamtej pory Znicz z dziesięciu rozegranych spotkań na swoją korzyść rozstrzygnął aż sześć. I pewnie gdyby nie gole tracone w końcówkach (z Chrobrym Głogów i Podbeskidziem) punktowy dorobek byłby w ich przypadku jeszcze bardziej pokaźny. Imponująca postawa beniaminka od początku sezonu nie jest dziełem przypadku, tylko pewnej konsekwencji i regularności na własnym terenie w Pruszkowie. Gospodarze jeśli wygrywają, to robią to tylko i wyłącznie w taki sposób:

2:0 Bruk-Bet Temalica Nieciecza 2:0

1:0 Odra Opole

1:0 Motor Lublin

1:0 Zagłębie Sosnowiec

2:0 Resovia

Przypadek? No nie sądzę! To miejsce w tabeli i ta powtarzalność w zwycięskich spotkaniach nie byłaby pewnie możliwa, gdyby nie jeden istotny szczegół, a właściwie człowiek. Mariusz Misiura, bo oczywiście o nim mowa doskonale wie, jak smakuje chleb z niejednego, piłkarskiego pieca. Kosztuje go dziś w Pruszkowie, ale smakował też go w Chinach czy słonecznym Madrycie. Piłkarski obieżyświat i zarazem trener, który w każdy ligowy weekend zalicza prawdziwe, ligowe tourne po innych stadionach. To właśnie on w całej tej historii Znicza odegrał kluczową i nieocenioną rolę.

I niech na koniec nikogo nie zmyli dość mała ilość goli strzelonych przez drużynę z Pruszkowa w tym sezonie – szczególnie na własnym terenie. Podopieczni Mariusza Misiury, to zespół, który nie chce przepychać spotkań przysłowiowym kolanem. Znicz chce grać w piłkę, a najlepszym tego dowodem była postawa przy Reymonta i bolesna porażka w Krakowie z Wisłą. – Jeśli mógłbym zagrać jeszcze jeden dodatkowy mecz, by zdobyć dodatkowe punkty, to byłaby to Wisła – przekazał Misiura na klubowej stronie. Niedosyt po takim meczu mówi wiele, dlatego śmiechy ze stadionu i uśmiechy z różnego rodzaju niedostatków na bok. Spisywany na straty przed sezonem Znicz, to drużyna w tej lidze ze znakiem jakości, a nie bylejakości.

Hubert Mikusiński