Ruch Chorzów, ŁKS Łódź, Wisła Kraków, Polonia Warszawa i wiele innych drużyn. Odkąd przeobraziliśmy się z Drugoligowca w Ligowca ma co się oszukiwać – zaplecze Ekstraklasy budzi naszą fascynację i zaciekawienie. Czym więc tym razem oczarowały i zaskoczyły nas te rozgrywki i na kogo zwróciliśmy szczególną uwagę przez ostatnie miesiące? Już objaśniamy…

NAJlepsza DRUŻYNA

Na początek nie może być inaczej. Bruk-Bet Termalica Nieciecza zaskakiwała nas praktycznie przez całą jesień. Oczywiście od początku istnienia tego projektu zdawaliśmy sobie sprawę, że ten klub może być co sezon głównym kandydatem do awansu, ale nie spodziewaliśmy się, że po poprzedniej – co by nie pisać – fatalnej kampanii nastąpi to tak szybko. Tymczasem podopieczni Marcina Brosza szybko zapomnieli o tym co było kilka miesięcy temu, wystartowali z grubej rury, prezentując równą formę od początku do końca. Słoniki wygrały 14 spotkań i zimę po raz trzeci (dwa poprzednie takie przypadki kończyły się awansem) w ostatniej dekadzie spędzą na pozycji lidera rozgrywek.

NAJwiększy WYGRANY

Pojawił się nagle i trochę niespodziewanie. Pod koniec sierpnia Wojciecha Łobodzińskiego, który prowadził Arkę Gdynia w 46 meczach (bilans 23-11-12) zastąpił Tomasz Grzegorczyk. Człowiek, który dokonał bez cienia wątpliwości najlepszego efektu nowej miotły w tym sezonie i który – jak przyznał ostatnio Patryk Małecki – dziś odjeżdża z Gdyni na białym koniu. Z 9. miejsca w ligowej tabeli wraz ze swoim tymczasowym zespołem pomknął w kierunku pozycji wicelidera tabeli, gromadząc 31 punktów w swoich 12 spotkaniach. Przegrał w lidze tylko raz i wygrał wszystko, co było do wygrania na własnym obiekcie. Od stycznia w Gdyni budować będą od początku z Dawidem Szwargą u sterów – zapewne już w zupełnie inny sposób niż poprzednik. Pytanie, czy z równie zadowalającym skutkiem na koniec sezonu?

NAJlepszy STRZELEC

A skoro już o Arce to przy niej się zatrzymajmy na dłużej. W tych niełatwych czasach dla ekstraklasowych napastników z Polski na jej zapleczu w barwach właśnie tego klubu jest człowiek, którego bramkowy licznik się nie zatrzymuje. Karol Czubak przyzwyczaił nas do tego, że jak mało kto potrafi w niezwykle łatwy sposób zdobywać bramki. Napastnik, którego piłka w polu karnym nieustannie szuka wpisywał się w tym sezonie już 14 razy, co uczyniło go nie tylko najlepszym strzelcem w historii swojego klubu. Czubak na dobre zadomowił się już w TOP 10 strzelców w historii I-ligowych rozgrywek – miejscu, gdzie obecnie ściga się ze swoim klubowym kolegą Szymonem Sobczakiem.  

NAJwiększe ZASKOCZENIE

W poprzednim sezonie zrobili chyba więcej niż mogli lub jak kto woli więcej niż niektórzy mogli przypuszczać. Od kolejnego w ostatnich sezonach finału baraży o Ekstraklasę dzieliła ich jedna, wygrana seria rzutów karnych w Lublinie. I gdy po sezonie (zakończonym w półfinale z Motorem) wydawało, że odejście wielu ważnych zawodników takich jak Gostomski, Klemenz, Cicce, Gąska czy Durmus będzie skutkowało odsunięciem się w dół ligowej tabeli, to oni znowu to zrobili. Górnik Łęczna znowu zaskoczył. A po ostatnich dwóch zwycięstwach, gdzie swoje zrobił ten, do którego było wiele obaw – Branislav Pindroch (po raz pierwszy od trzech lat dwa czyste konta z rzędu) oraz strzelecki duet Banaszak-Warchoł wskoczył do ulubionej dla siebie strefy barażowej.

NAJlepszy PIŁKARZ

Radny, restaurator. reżyser, rencista – moglibyśmy tak wymieniać i wymieniać. Radosław Majewski (czwarty najstarszy piłkarz w tej lidze) bawi się na zapleczu Ekstraklasy najlepiej jak tylko potrafi i umie. Tej jesieni wpisywał się czterokrotnie na listę strzelców dorzucając do tego dziewięć asyst – najwięcej z Damianem Hilbrychtem. Wychodzi więc na to, że ofensywny pomocnik z Pruszkowa nie dość, że maczał swoje palce, a właściwie nogi w blisko połowie trafień Znicza w tym sezonie, to jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Ciekawe, czym zaskoczy wiosną, która dla zeszłorocznego beniaminka maluje się w zupełnie innych barwach niż zwykło głosić piłkarskie przysłowie mówiące niekoniecznie dobrym, drugim sezonie.

NAJwiększe ROZCZAROWANIE

Rok temu Motor Lublin, wcześniej Ruch Chorzów, jeszcze wcześniej Górnik Łęczna. Wbrew pozorom – beniaminkowie na I-ligowych boiskach co chwila pisali warte wspominania historie. W tym sezonie jest jednak zupełnie inaczej – znacznie gorzej niż mogliśmy przypuszczać. Oczywiście przed startem rozgrywek mieliśmy świadomość, że cała trójka nowicjuszy wczołgała się do wyższej klasy rozgrywkowej, ale takiej bezradności ze strony Pogoni Siedlce, Stali Stalowa Wola i Kotwicy Kołobrzeg się nie spodziewaliśmy. Pierwsi i drudzy na razie wygrywali tylko dwukrotnie i co zrozumiałe okupują ostatnie pozycje w lidze, a nad Bałtykiem tylko niezłemu początkowi mogą zawdzięczać fakt, że znajdują się punkt nad kreską.

NAJwiększy SMUTEK

Więcej niż po beniaminkach spodziewaliśmy się w tym sezonie po spadkowiczach, zwłaszcza tych z Chorzowa i Łodzi. I o ile Ruch może uznać pierwszą część sezonu za całkiem udaną, o tyle tego samego nie da się napisać o ŁKS-ie. Po kiepskim początku i czterech spotkaniach bez zwycięstwa nastała upragniona seria zwycięstw zapoczątkowana w Grodzisku Wielkopolskim. I gdy wydawało się, że wszystko idzie w dobrym kierunku nadeszła kolejna seria, a właściwie niemoc, którą trudno wytłumaczyć słowami. ŁKS Łódź w ostatnich sześciu spotkaniach (również z pucharowym) dokonał rzadko spotykanej sztuki, jaką jest brak zdobytej bramki na własnym stadionie. Efekty tej zapaści na Stadionie Miejskim im. Władysława Króla najlepiej obrazuje tabela, a właściwie miejsce w jej samym środku zajmowane przez ŁKS.

NAJwiększa METAMORFOZA

Latem wydawało się, że w stolicy zrobili naprawdę fajne transfery. Tymczasem już pierwsze spotkania nowej, ligowej kampanii pokazały, że względem poprzedniego sezonu za wiele na boisku się nie zmieniło. Czarne Koszule pod wodzą Rafała Smalca (pierwszy w tym sezonie zwolniony trener) po pierwszych sześciu ligowych potyczkach bez powodzenia ponownie znalazły się w dobrze sobie znanych dolnych rejonach tabeli. Wydostać Polonię z ligowej otchłani, a przede wszystkim wydobyć piłkarski potencjał z drużyny błyskawicznie udało się Mariuszowi Pawlakowi. Do tego stopnia, że jego zespół nie dość, że wygrał w tym sezonie już taką samą ilość spotkań, ile przez całe poprzednie rozgrywki, to jeszcze kosztem poprzedniego triumfatora Pucharu Polski awansował do ćwierćfinału.

NAJwięcej SPOTKAŃ

Rok 2024 na boiskach Betclic 1. Ligi kończyła Wisła Kraków. Biała Gwiazda od początku lipca rozegrała najwięcej, bo aż 29 spotkań (19 ligowych, 2 w krajowym pucharze i 8 w europejskich pucharach). Poza pucharowymi zwycięstwami w lidze udało się wygrać osiem spotkań, czyli dokładnie tyle samo, ile w poprzednim sezonie na tym etapie rozgrywek. Wówczas przy Reymonta strata do lidera wynosiła zaledwie cztery punkty. Dziś ten dystans do klubu z Niecieczy wydaje się być już nie do nadrobienia – zwłaszcza, gdy takie spotkania jak z liderem rozgrywek (wygrana 2:0) nieustannie, od kilku miesięcy przeplata się takimi, jak te ostatnie w Warszawie (dwie porażki).

NAJwięcej ZWOLNIEŃ

Dość szokująco w ostatnim czasie wyglądała również liczba zwolnień trenerów na zapleczu Ekstraklasy. Przez ostatnie miesiące fuchę przed świętami straciła połowa szkoleniowców. Jedni jak Rafał Smalec w Warszawie czy też Piotr Jacek w Poznaniu mogli się tego spodziewać. Inni jak Marek Brzozowski padali ofiarami własnego sukcesu. Kolejni jak np. Kazimierz Moskal wypowiedzenia na początku tygodnia otrzymywali z zaskoczenia. Przez ostatni rok, roszady na trenerskich ławkach omijały szerokim łukiem Podkarpacie, a konkretnie obie Stale, gdzie Ireneusz Pietrzykowski i Marek Zub mogą dziś pochwalić się najdłuższym stażem.

Hubert Mikusiński