Piękny czas w Resovii. Nie tak dawno przegrana na ostatniej prostej walka o awans z Podhalem i wyniki ponad stan w Stomilu. Dziś Lechia Gdańsk, która jeszcze kilka miesięcy temu zdawała się jawić, jako największe dotychczasowe wyzwanie w trenerskiej karierze Szymona Grabowskiego – szkoleniowca, dla którego im trudniej tym lepiej.

Resovia pod wodzą Szymona Grabowskiego, to była historia do bólu romantyczna, która mogła być tylko wzorem dla wszystkich. Rozpoczęła się w sierpniu 2017 roku w III lidze, a zakończyła w listopadzie 2020 już na zapleczu Ekstraklasy. Biedna, ale niezwykle charakterna drużyna najpierw wiosną, bez porażki wygrzebała się z III ligowych popiołów, aby na moment zaznajomić się z II-ligowymi rozgrywkami i w kolejnym sezonie skorzystać z barażowej okazji, na jaką w Rzeszowie sumiennie i uczciwie pracowano od początku przygody na szczeblu centralnym.

Słowo uczciwie pojawiło się tu nie przypadkowo. Wszystko za sprawą wydarzeń, jakie rozegrały się na finiszu premierowego sezonu w II lidze z udziałem Resovii. Przed meczem z Olimpią w Elblągu można było naczytać się, że goście położą się młodzieżą przed rywalem, bo przegrana po prostu opłaci się bardziej ze względu na – co by nie pisać – niemałe pieniądze dla klubu z PJS. Co zrobił w tej sytuacji klub z Rzeszowa? Wygrał 1:0, a Grabowski całą sytuację skomentował krótko – Pieniądze w dzisiejszym świecie są bardzo ważne, ale szacunek do tego co się robi, a przede wszystkim do siebie jest ważniejszy.

Kilkanaście miesięcy później, w upalne, piątkowe popołudnie Resovia po 26 latach w wyjątkowych okolicznościach (decydowały rzuty karne z lokalnym rywalem) świętowała awans na boiska I ligi. Grabowski w spragnionej piłki stolicy Podkarpacia zrobił coś z niczego. Coś, czego niewielu mogło się spodziewać. Coś, co sprawiło, że futbol przy Wyspiańskiego znowu ożył. Coś, co będzie mu zapamiętane do końca życia, co zresztą dało się najlepiej zauważyć w obu spotkaniach Lechii z Resovią.

W Stomilu po spadku – jak to często bywa – na Grabowskiego też czekały pewne organizacyjne niedogodności i kadrowe niedoskonałości. Większa część kibiców w Olsztynie miała nadzieję na bezpieczny środek tabeli, ale spadkowicz zdawał się szybko wymykać tym prognozom. Nieprawdopodobna seria 16 spotkań bez porażki wywindowała zespół do strefy barażowej, której tym razem już przejść się nie udało. Na ostatniej prostej w rzutach karnych stanął skuteczniejszy tego dnia Motor Lublin. Porażka, której na koniec nikt nie miał prawa się wstydzić.

Kilka dni później po tych wydarzeniach, wszyscy zastanawiali się, czy uda mu się pozbierać do kupy kompletnie rozsypaną po degradacji Lechię Gdańsk. Dziś chyba powoli można rozwiać te wątpliwości. Najmłodszy skład w lidze, bez swojej największej gwiazdy strzela sporo, traci mało i wygrywa kolejne spotkania – to ostatnie z Resovią było pokazem siły. Grabowski znowu daje radę. Tym razem już na nieco wygodniejszej ławce, pięknego stadionu, z której wielu mogłoby już dawno spaść.

W Gdańsku nikt nigdy nie krył się z publicznym manifestowaniem mocarstwowych planów. Mistrzostwo Polski, europejskie puchary itd. Sami zresztą dobrze wiecie, o co chodzi. Choć droga do przebycia dziś jest jeszcze bardziej znacznie dłuższa i bardziej wyboista, to trzeba przyznać, że do tej pory Szymon Grabowski na Pomorzu robi naprawdę wiele, by Lechia wróciła na ekstraklasowe salony. W kilka miesięcy udało się mu dostarczyć kibicom wiarę w powodzenie tej misji i co za tym idzie piłkarskie wrażenia z udziałem biało-zielonych.

Przed Grabowskim i Lechią Gdańsk oczywiście jeszcze wiele wyzwań (zwłaszcza w końcówce sezonu, gdy przyjdzie im grać kolejno z GKS-em Tychy, Wisłą Kraków, Arką Gdynia i Miedzią Legnica). Zapewne też wiele niespodzianek i być może rozczarowań, które mogą mu wyznaczyć inną drogę, niż ta, po której obecnie kroczy. Ciężko jednak nie odnieść wrażenia, że jeśli nikt cudów od niego nie wymagał, to on czy to w Rzeszowie, w Olsztynie, czy też teraz w Gdańsku i tak wyciąga więcej niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Ten typ tak ma.

Hubert Mikusiński