Prężąca muskuły na boiskach III ligi Avia Świdnik, liderująca w II lidze Wisła Puławy oraz niepokonane na zapleczu Ekstraklasy zespoły Motoru Lublin i Górnika Łęczna, które za kilka godzin, przy rekordowej publiczności na Arenie Lublin zagrają ze sobą po 13 latach ligowej rozłąki. Parafrazując piosenkę jednej z tych drużyn, śpiewanej przez Krzysztofa Cugowskiego, piłkarska Lubelszczyzna tym klubom póki co może być bardzo wdzięczna za niezwykły początek sezonu, który nie przyniósł im jeszcze żadnej ligowej porażki.

19 sezon z rzędu w nominalnej III lidze, a 16 z rzędu na czwartym szczeblu rozgrywkowym! Przyznam, że do dziś trudno mi znaleźć inny zespół, który od tylu lat nie zaliczyłby jakiegokolwiek awansu. W Świdniku powoli zaczynają mieć już dość tego – co by nie mówić – smutnego, piłkarskiego stanu rzeczy, dlatego kręcąca się w ostatnim czasie wokół awansu Avia postanowiła podpalić transferowy rynek w III lidze. Czy się to opłaci? Trudno stwierdzić, ale nie da się ukryć, że w lotniczym mieście wszystko idzie w dobrym kierunku. Teraz oprócz nazwisk, zainwestowanych pieniędzy potrzebna będzie jeszcze jedna, najważniejsza rzecz nie tylko w piłce nożnej, ale ogólnie w życiu – szczęście.

Tego szczęścia przez lata brakowało w klubie do pewnego czasu naznaczonym genem nieszczęścia. Odkąd zamieszkałem w Lublinie (rok 2016) od początku wydawało mi się, że jest tu totalny przerost piłkarskiej formy nad boiskową treścią. Głównie chodziło tu o personalia w stosunku do gry i osiąganych wyników. Przykro się na to wszystko patrzyło (nawet dla postronnego kibica), gdy w dziewiątym co do wielkości mieście w Polsce, na czwartym szczeblu rozgrywkowym były problemy ze ściąganiem najbardziej utalentowanej młodzieży z całego województwa. A przecież już wtedy ten klub, jako jeden z nielicznych miał trzy drużyny w rozgrywkach CLJ! Motor, który jawił mi się jako piłkarska wizytówka regionu, gdzie drogę powrotną do II ligi powierzał piłkarzom na dorobku, którzy swoje już w życiu wygrali i swoje zarobili. Cieplarniane warunki, sesje zdjęciowe w galeriach handlowych i przede wszystkim ”kupowanie” nazwisk nie były gwarancją sukcesu, nawet gdy gra toczyła się na czwartym poziomie rozgrywkowym.

Kiedyś na Podkarpaciu, a później żyjąc już na Lubelszczyźnie zastanawiałem się, kiedy wreszcie zawita tu jakaś poważniejsza piłka. Ostatnie lata to Górnik Łęczna był piłkarską wizytówką regionu, ale czy to był klub nastawiony na wyższe cele i rozwój? Hmmmm… Niekoniecznie. Chwilowy epizod w I lidze zaliczyła Wisła Puławy, ale i w tym przypadku trudno moim zdaniem było myśleć o piłkarskim projekcie na lata. O Zamościu czy Chełmie, to już w ogóle nie ma co wspominać. Lublin zawsze był, jest i będzie dla mnie inną ligą. Innym piłkarskim światem. Inną bajką z innym (przez lata) niewykorzystanym potencjałem, który wreszcie powoli zdaje się być uwalniany. Dzisiejszy dzień tylko to potwierdza. Wszystko dzieje się w dużym mieście z nowoczesnym stadionem, sporą rzeszą kibiców – tu właściwie było i jest wszystko, aby mieć zespół w Ekstraklasie. I to nie taki, aby w niej tylko być, ale taki naprawdę solidny.

Słodko-gorzki smak właśnie tej Ekstraklasy na Lubelszczyźnie w ostatnich latach, a właściwie ostatnim wieku, i to nawet na stadionie w Lublinie poznał tylko Górnik Łęczna, który na Arenę Lublin wraca w sobotę już w dużo bardziej pokojowych nastrojach niż kilka lat temu. Klub, który w przeszłości nie uniknął życia ponad stan, błędów organizacyjnych czy nietrafionych transferów moim zdaniem znalazł sposób na siebie, w którym sprawnie pomagają mu tacy ludzie, jak pracujący tam od dekady kierownik działu marketingu oraz rzecznik prasowy Tomasz Płaza. – ostatni gość naszego stałego cyklu pt. KIBICE GADAJĄ. Górnik chce mieć przede wszystkim spokój, którego brakowało w ostatnich latach. Górnik nie chce bić się do ostatnich kolejek o utrzymanie, nie drżeć o swój piłkarski los, który na razie, nie tylko w Łęcznej, ale na Lubelszczyźnie (poza pewnymi wyjątkami) jest póki co bardzo sprzyjający.

Hubert Mikusiński