Od III ligi, aż po zaplecze Ekstraklasy. Od ponad dekady zazwyczaj w jednej lidze. Na ligowym szlaku w ostatnich 10 latach minęli się właściwie tylko dwa razy. Dziś znowu się spotykają – na najwyższym od wielu lat dla siebie poziomie rozgrywkowym. Motor Lublin i Stal Rzeszów – kluby, które w ostatnich latach tak wiele łączyło i dzieliło, nagle zamieniły się miejscami.
Jest 2019 roku. W moim odczuciu jeden z bardziej przełomowych dla Stali Rzeszów prowadzonej wówczas przez Janusza Niedźwiedzia. Jego drużyna, która w jednym sezonie strzela blisko 120 bramek wita się z II ligą wygrywając z Podhalem Nowy Targ i zostawiając za plecami Motor Lublin. Kilka miesięcy później, przed inauguracją, w stolicy Podkarpacia ktoś próbuje grać na zwycięstwo gospodarzy po bardzo atrakcyjnym kursie. Bukmacherzy tę próbę udaremniają, a beniaminek zgodnie z oczekiwaniami pokonuje Pogoń Siedlce 3:2 bez zbędnych kompleksów czy debiutanckiej tremy. Wygrana Stali nikogo specjalnie nie dziwi, bo po pięciu latach III-ligowej tułaczki, w Rzeszowie rodził się zespół z dużymi aspiracjami sięgającymi Ekstraklasy, ogromnymi możliwościami – słowem groźny dla każdego w nowej lidze.
W tym samym czasie Motor błądzi po III-ligowych boiskach, a kiedy wreszcie, po sześciu latach i pandemicznym zawirowaniu udaje mu się wydostać, znowu na swojej drodze napotyka Stal Rzeszów. Drużynę, która jako beniaminek chwilę temu otarła się o awans na zaplecze Ekstraklasy (przesądziły rzuty karne z Resovią). Klub z Lublina wygrywa dwukrotnie, a do zwycięstwa w obu tych spotkaniach drużynę prowadzi m.in. widoczny na zdjęciu Piotr Ceglarz – jeden z niewielu pamiętający te wszystkie zacięte boje po obu stronach barykady. Dla obecnego kapitana, mającego już na swoich barkach ponad 130 występów w zółto-biało-niebieskich barwach wyjątkowo bolesnym momentem musiał być pewien, dość ciepły, październikowy wieczór, kiedy po Arenie Lublin niosła się pieśń, że to dziś wygrał rzeszowski ZKS.
To właśnie wtedy z bliska można było zauważyć, jak Stal odjeżdża Motorowi, który przecież startował z podobnego miejsca. Ta sama liga, trener na dorobku, pokaźny budżet, kadrowe ruchy – wszystko to łączyło oba kluby, ale to po stronie drużyny z Rzeszowa dało się wtedy na boisku bardziej zauważyć kto umie sensownie wydawać pieniądze i chce awansować dalej. W Lublinie tylko się o tym mówiło i mówiło, aż do poprzedniego sezonu, kiedy ktoś wreszcie w bardzo (może za bardzo) dosadny sposób zaakcentował co o tym wszystkim myśli. Od tego momentu wszystkie najważniejsze i najistotniejsze sprawy dla Motoru, ale i również dla Stali (o czym później) rozgrywały się poza boiskiem.
Osobista i zawodowa porażka na linii trener-prezes, nagła spowiedź byłego asystenta, późniejsza, kolejna afera z klubem nocnym, kontrakt trenera w zawieszeniu i wiele innych nagłaśnianych spraw uderzających w Arenę Lublin. Wszystkie kłopoty, afery wokół klubu, negatywne emocje, jakie płynęły w stronę Lublina z różnych źródeł i stron musiały na swój sposób irytować piłkarzy. Jedyną słuszną w tej sytuacji postawą była ta na boisku, gdzie za każdym razem Motor, czy to w Kaliszu, czy Warszawie lub też w Kołobrzegu pokazywał, co w tym momencie jest najistotniejsze i najważniejsze. Ten zespół rósł z każdym kolejnym spotkaniem. Z każdym kolejnym tygodniem stawał się silniejszy i mocniejszy, aż w końcu dojechał do miejsca, gdzie był ich najbliższy rywal.
W gabinetach, gdzie przeważnie wygrywał Feio przegrał za to wygrywający na boisku ze swoim zespołem Daniel Myśliwiec. Stal, która swój piłkarski kapitał wypracowała dużo wcześniej niż Motor rozmieniła się na drobne. Rozjechana w różne strony wizja prowadzenia klubu doprowadziła w Rzeszowie do prawdziwej rewolucji, a jak to bywa przy tego typu działaniach muszą być i ofiary. Drużyna, która w niedalekiej przyszłości chciała dostąpić gry w Ekstraklasie przestała być już swoistym wyrzutem sumienia dla kibiców w Lublinie. Dziś to gospodarze mają więcej powodów, argumentów na boisku i poza nim, aby przechwycić niespełnione marzenia swojego – co by nie mówić – odwiecznego, ligowego rywala.
Hubert Mikusiński