25 bramek, na które złożyły się 2 zwycięstwa gospodarzy, 4 wygrane gości i 3 remisy. Tak od strony statystycznej prezentuje się zbiorczy bilans zakończonej w poniedziałek drugiej serii gier Fortuna I ligi.  Tradycyjnie nie zabrakło niespodzianek, zwrotów akcji, kontrowersji, czy barwnych pomeczowych komentarzy. O tym wszystkim przeczytacie w naszym nieszablonowym, wyczekiwanym i jedynym w swoim rodzaju podsumowaniu wydarzeń z pierwszoligowych aren!

Do dwóch premierowych konfrontacji tej kolejki doszło w piątek. W pierwszej z nich, o godzinie 18:00 w Łęcznej miejscowy Górnik podejmował Arkę Gdynia. Mimo że optyczną i statystyczną (strzały celne: 4:2, sytuacje bramkowe: 21:6) mieli gdynianie, to ostatecznie najważniejsza statystyka wskazująca na wynik spotkania – po ostatnim gwizdku arbitra Łukasza Szczecha wskazywała 0:0. Dla obu zespołów był to już drugi z rzędu podział punktów. Nie jestem zadowolony z przebiegu tego meczu, bo wydaje mi się, że byliśmy drużyną lepszą. Zdominowaliśmy ten mecz, jeśli chodzi o wszystkie aspekty pojedynku. Zabrakło nam konkretów. Zabrakło nam gola… Tak po prostu zabrakło nam bramki i ten mecz na pewno wyglądałby inaczej. To, co mówiłem po meczu z Termaliką: Ten zespół na pewno będzie coraz lepszy i patrząc na roczniki oraz ile młodych zawodników gra w tej drużynie, to jestem zbudowany ich postawą w dzisiejszym meczu, bo oni będą tylko lepsi — optymistycznie zakończył swoją pomeczową wypowiedź opiekun Arki Wojciech Łobodziński. W zupełnie w innym tonie wypowiedział się z kolei szkoleniowiec Górnika Ireneusz Mamrot: Bardzo słabe spotkanie w naszym wykonaniu. Zwłaszcza pierwsza połowa, ale i w drugiej części sporo takich momentów było. Nie poznawałem swojego zespołu, jeżeli chodzi ilość niewymuszonych strat. Podejmowaliśmy na boisku bardzo złe decyzje. Nie możemy w ten sposób grać. (…) Nie chcę powiedzieć za dużo, bo targają mną emocje, ale mamy zawodników na tyle dobrych i doświadczonych, że nie możemy grać tak jak w pierwszej połowie. Punkt w tym meczu jest punktem zdobytym, ale na takiej zasadzie, że Arka była zdecydowanie bliżej zwycięstwa niż my i była lepszym zespołem i nie ma co do tego żadnych wątpliwości.

Wszystko wskazywało na to, że bezbramkowym remisem zakończy również się drugie z piątkowych spotkań, w którym Lechia Gdańsk podejmowała Motor Lublin. Jeszcze w maju oba zespoły różniły dwa poziomy rozgrywkowe, czego jednak zupełnie nie było widać na murawie. W 2 minucie doliczonego czasu gry na indywidualną akcję lewą flanką zdecydował się Mariusz Rybicki, który na wysokości pola karnego gości dograł do pozostającego bez jakiejkolwiek asekuracji Bartosza Wolskiego, a ten płaskim strzałem z około 15 metrów pokonał bezradnego Antoniego Mikułkę. Tym samym drugie 3 punkty w drugim spotkaniu z rzędu podopiecznych Gonçalo Feio stały się faktem. Dla pozyskanego ze Stali Rzesztów Bartosza Wolskiego strzelona bramka była to debiutanckim trafieniem w barwach Motoru. Każdy chciałby tak zadebiutować w nowym zespole i mi się to udało. (…) Wiedzieliśmy o słabych stronach Lechii Gdańsk i tym było przedpole po przejściach z ataku do obrony. Wiedzieliśmy, że w tym elemencie możemy im strzelić bramkę i zrobiliśmy to — mówił po spotkaniu sam zainteresowany. Na pewno nie byliśmy zespołem, który z przebiegu gry powinien zejść z boiska pokonanym. Z przebiegu gry zasługiwaliśmy minimum na to, żeby zremisować, ale też na to, żeby zdobyć bramkę. Spotkały się zespoły z dwóch biegunów. Z jednej strony zespół, który jest budowany od dłuższego czasu i pewne schematy, czy automatyzmy są tam na wysokim poziomie. Te automatyzmy spowodowały, że nie zdobyliśmy dzisiaj ani jednej bramki. Było nam bardzo ciężko przedostać się albo sprokurować czystą pozycję strzelecką, bo zespół Motoru bardzo dobrze i szybko organizował się w defensywie oraz bardzo dobrze bronił pole karne. Z drugiej strony tego bieguna jest nasz zespół, który się tworzy i buduje i który niestety musi poczekać, aby skutecznie się bronić i skutecznie przechodzić do fazy przejściowej, jeśli chodzi o atakowanie i właśnie tego dzisiaj brakło w momencie straty bramki, gdzie zespół rywala wykorzystał nasz błąd. (…) Życie piłkarskie doświadczyło nas dziś bardzo srogo, ale jestem przekonany i obiecuję, że kibice będą z tej drużyny dumni, bo myślę, że dziś zalążek tego wszystkiego widzieliśmy — zakończył swoją pomeczową wypowiedź trener Lechii Szymon Grabowski.

W pierwszym z sobotnich spotkań Podbeskidzie Bielsko-Biała zremisowało ze Zniczem Pruszków 1:1. Wynik w 30 minucie znajdujący się w polu karnym gości Maksymilian Banaszewski odegrał do pozostawionego bez jakiejkolwiek asekuracji Marcela Misztala, który precyzyjnym uderzeniem z prawej nogi pokonał Miłosza Mleczkę. Dziesięć minut później prostopadłe podanie w pole karne gospodarzy posłał Shuma Nagamatsu, po czym nieporozumienie/brak komunikacji Patrika Lukacia z bramkarzem Martinem Chlumeckym z zimną krwią wykorzystał… były zawodnik Podbeskidzia Paweł Moskwik, ustalając wynik spotkania na 1:1. Pierwszą połowę zaczęliśmy słabo i źle weszliśmy w mecz. Nie tak to miało wyglądać. Na pewno nie był to nasz najlepszy mecz, a wręcz powiedziałbym, że mocno średni. Prowadziliśmy 1:0 i zabrakło koncentracji oraz kontrolowania meczu. Każdy powinien sobie zdawać sprawę, że zespół jest dopiero budowany i przyszło dużo nowych osób. (…) Grając u siebie, musisz gryźć trawę do 90 minuty i grać bardzo ofensywnie. (…) Zabrakło dziś więcej ambicji i parcia do przodu, co było widoczne — komentował tuż po spotkaniu pomocnik „Górali” Michał Janota. Idę ze swoją drużyną niesamowicie pod prąd. Gdzie się nie obrócimy, to wszyscy już skazali Znicz Pruszków na porażkę i na spadek z tej ligi — mówiąc, że zawodnicy, którzy są w naszym zespole, nie utrzymają się w pierwszej lidze, a ja w jakiś sposób się cieszę i byłem z nich niesamowicie dumny, że wyszliśmy na pięknym stadionie z bardzo dobrą drużyną, grając na całej szerokości boiska 1 na 1. Jakość moich zawodników nie odbiega od jakości tych zawodników, którzy obecnie grają w 1 lidze. (…) Byliśmy bliżej zwycięstwa niż porażki, więc koniec końców ten punkt szanuję. Uważam, że poziomem dostosowaliśmy się do pięknego obiektu, jaki macie w Bielsku Białej. Bardzo dziękuję za gościnność, bo widać u państwa bardzo dużą kulturę osobistą. Mam nadzieję, że poziomem sportowym dostosowaliśmy się do tego, co państwo tutaj prezentują w tym środowisku — tradycyjnie oryginalnie, kurtuazyjnie i charakterystyczną swadą, swoją pomeczową wypowiedź spuentował trener Znicza Mariusz Misiura.

W kolejnej spośród konfrontacji zaplanowanych na sobotę, Zagłębie Sosnowic zremisowało z Wisłą Płock 1:1. Wynik spotkania otworzył w 29 minucie Mateusz Szwoch. W 61 minucie wyrównał i wynik spotkania ustalił mający za sobą występy w Ukraińskiej Ekstraklasie Oleksii Bykov.

Przenosimy się do Niecieczy. Spotkanie miejscowej Termaliki z Miedzią Legnica było jednym z najciekawiej zapowiadających się konfrontacji tej serii gier. Podopieczni Mariusza Lewandowskiego na rozpoczęcie sezonu w delegacji podzieliła się punktami z Arką Gdynia 2:2. Natomiast Miedź w pierwszym meczu po spadku z Ekstraklasy pokonała u siebie GKS Katowice 1:0. Oba zespoły przed rozpoczęciem rozgrywek były typowane do awansu PKO Bank Polski Ekstraklasy. Spadkowicz Ekstraklasy zagrał dużo skuteczniej niż w pierwszym spotkaniu i wygrał zdecydowanie 4:1.W okresie przygotowawczym trener Radosław Bella twierdził, że jego podopieczni muszą popracować nad finalizacją tworzonych sytuacji i mecz w Niecieczy pokazał, że progres względem, czy sparingów, czy to pierwszego meczu – jest. Na jaki okres utrzyma się skuteczność? W 9 minucie strzelanie rozpoczął Kamil Antonik, który po niespełna 30 minutach gry asystował przy strzale z najbliżej odległości autorstwa Damiana Michalika. Po zmianie stron wydawało się, że losy meczu mogą się jeszcze odwrócić, gdy w 52 minucie bramkę kontaktową dla gospodarzy zdobył dopiero co wprowadzony Tomas Poznar, który strzałem głową pokonał bramkarza Miedzi Jakuba Mądrzyka. Goście nie dawali za wygraną i już po 5 minutach, na listę strzelców ponownie wpisał się Michalik. W doliczonym czasie na podobne uderzenie zdecydował się popisał się MiIchael Kostka, ustalając wynik spotkania na 4:1. W pierwszej połowie zabrakło nam agresywności i realizacji zdań. Proste straty doprowadziły do tego, że przegrywaliśmy. Było to dla nas najmniejsza kara. W drugiej połowie po zdobyciu gola, powinniśmy iść za ciosem. Zespół budujemy od podstaw. Jest wiele rzeczy, które musimy poprawić. Nie da się wygrywać meczów bez charakteru – bez ogródek postawę swoich podopiecznych podsumował trener „Słoników” Mariusz Lewandowski. Zdecydowanie mniej wylewny na pomeczowej konferencji prasowej był szkoleniowiec Miedzi Radosław Bella, który krótko, zwięźle i na temat stwierdził: To dla nas bardzo ważne zwycięstwo z bardzo groźnym przeciwnikiem.

Scenariusza wydarzeń, jakie we wczesne niedzielne popołudnie miały miejsce przy ul. Konwiktorskiej 6 w Warszawie z pewnością nie powstydzili by się czołowi reżyserzy kina akcji, a przed bramami stadionu zasadnym byłoby postawienie tabliczek o treści: „Wstęp tylko dla ludzi o mocnych nerwach!”. W niewątpliwym szlagierze tej kolejki, grająca drugi mecz z rzędu przed własną publicznością Polonia podejmowała jednego z głównych faworytów do awansu na ekstraklasowe solony, czyli krakowską Wisłę. Pierwsza połowa, to całkowita dominacja i regularne ataki ze strony przyjezdnych, jednak w bramce Polonii znakomicie spisywał się Mateusz Kuchta, broniąc między innymi strzały z bliskiej odległości autorstwa Miki Villara, czy Joan Romana „Goku”. „Czarne Koszule” były w stanie odpowiedzieć kilkoma kontratakami, zakończonymi m.in. strzałami z dystansu Wojciecha Fadeckiego, czy Michała Bajrdura, którzy jednak uderzali zdecydowanie za lekko, aby zaskoczyć hiszpańskiego bramkarza Wisły Alvaro Ratona. Ostatecznie huraganowe ataki Wisły przyniosły skutek w 44 minucie, kiedy to obsłużony doskonałym podaniem z głębi pola Miki Villar strzałem czubkiem buta z bliskiej odległości pokonał Mateusza Kuchtę. Po zmianie stron obraz spotkania nie uległ zmianie i gdy w 53 minucie snajper „Białej Gwiazdy” Angel Rodado podwyższył na 2:0, wydawało się, że dalsze bramki dla znajdujących się w komfortowej sytuacji gości są tylko kwestią czasu i może dojść do istnego pogromu. Jak pokazał czas… nic bardziej mylnego. W 63 minucie bardzo dobre dośrodkowanie Michała Bajdura na bramkę zamienił wprowadzony dosłownie chwilę wcześniej Mateusz Michalski. Strzelona bramka dodała polonistom animuszu i wiary w osiągnięcie korzystnego rezultatu. Podopieczni Rafała Smalca zaczęli grać z podopiecznymi Radosława Sobolewskiego jak równy z równym i jak się wydawało z perspektywy pierwszej połowy – ogromna różnica klas między oboma zespołami, nie była już tak widoczna. Niestety dla Polonii, w 90 minucie z bramki na 3:1 cieszyli się krakowianie po wyśmienitym uderzeniu z rzutu wolnego wprowadzonego zaledwie 5 minut wcześniej Szymona Sobczaka. Mimo doliczonych 6 minut do regulaminowego czasu gry, raczej mało kto spodziewał się tego, co wydarzyło się później. Niesieni dopingiem swoich licznie zgromadzonych fanów poloniści, nie zamierzali dawać za wygraną, czego efektem była bramka Michała Grudniewskiego. Chaos, zamieszanie, bałagan, szok, galimatias? Bardzo ciężko znaleźć właściwe określenie do tego, co wydarzyło się później. Chwilę po wznowieniu gry przez Wisłę, Polonia rzuciła się do szaleńczego ataku, zakończonego kolejną i jak się wydawało wyrównującą bramką Michała Grudniewskiego. Przeogromną eksplozję radości kibiców „Czarnych Koszul” momentalnie jednak przerwał gwizdek sędziego Grzegorza Kowałki, który dopatrzył się faulu… znajdującego się w polu karnym Wisły Mateusza Kuchty na swoim vis a vis — Alvaro Ratonie. To jednak nie koniec… Po długiej konsultacji ze swoimi asystentami, sędzia Kowałko postanowił jeszcze dla pewności zweryfikować ową sytację w systemie VAR, po czym wskazał na środek boiska, co po raz kolejny wprawiło w szał radości kibiców Polonii, który… szybko zamienił się w jęk zawodu, gdyż jak się okazało gest ten został błędnie zinterpretowany i bramka jednak nie została uznana. A jak ten boiskowy thriller skomentowali kapitanowie obu zespołów? Piotr Marciniec (Polonia Warszawa): Musimy poprawić naszą grę, bo to nie może tak wyglądać, że na swoim boisku jesteśmy tak zdominowani. Druga połowa do strzelenia przez nas bramki wyglądała tak samo. Później Wisła poczuła strach, że może tu stracić punkty. Końcówka wyglądała tak, jak wyglądała, gdzie poszliśmy z serducha, daliśmy z siebie maksa i strzeliliśmy na 3:3, gdzie ta bramka nie została uznana i gdzie zdobyliśmy pierwszy punkt. W naszej grze jest dużo do poprawy i nie ma co zwalać na decyzje sędziów. Musimy się wziąć do roboty i kolejne mecze muszą wyglądać zdecydowanie lepiej. (…) Mamy potencjał i umiejętności, żeby wygrywać spotkania w tej lidze i nie skreślałbym nas już na starcie. Musimy wziąć się w garść i to udowodnić, bo to, co jest na papierze, to jest na papierze, a to, co pokazujemy na boisku, to jest zupełnie inna sprawa.  Igor Łasicki (Wisła Kraków): Na pewno pierwsza połowa pod nasze dyktando, gdzie stwarzaliśmy sobie sytuacje, byliśmy cierpliwi i fajnie, że przyszła ta bramka w 43 minucie. Graliśmy to, co chcieliśmy i wyglądało to na prawdę w porządku. Drugą połowę też zaczęliśmy dobrze, strzelając na 2:0. Myśleliśmy, że ten mecz wygraliśmy, a później zaczęło się to wszystko wymykać spod naszej kontroli, bo Polonia wyszła trochę agresywniej, a my nie utrzymywaliśmy piłki i pod koniec mieliśmy mocne emocje… Za tydzień nikt już nie będzie pamiętał o tych kontrowersjach, bo jest kolejny mecz. (…) Bardzo się cieszymy z 3 punktów, które są dla nas bardzo ważne i mam nadzieję, że pomału się rozpędzamy.

W przeciwieństwie do warszawskiej Polonii sezon bardzo okazale rozpoczęła Odra Opole, która po dwóch kolejkach zasiada na fotelu lidera I ligi. Podopieczni Adama Noconia rozpoczęli sezon od zwycięstwa w Rzeszowie, rozbijając miejscową Stal 5:2, a w niedzielę punkt 15:00 przyszło im się zmierzyć z… drugim zespołem ze stolicy Podkarpacia, czyli Resovią. Podobnie jak tydzień temu w pojedynku Opole vs Rzeszów, górą byli opolanie, tym razem zwyciężając gładko 3:0 po bramkach Dawida Czaplińskiego, Macieja Makuszewskiego i Bojry Galana. Z pewnością nie był to wymarzony debiut dla świeżo pozyskanego przez rzeszowian bramkarza Michała Gliwy, który niewątpliwie mógł się zachować lepiej przy dwóch pierwszych straconych bramkach. Jednak po zakończeniu spotkania bardziej niż „wyczyny” Gliwy, echem w mediach odbił się monolog, jaki na pomeczowej konferencji prasowej wygłosił trener Resovii Mirosław HajdoPodziękowania dla chłopaków, bo niełatwo się gra w osłabieniu z takim zespołem jak Odra. Niełatwo się też trenuje, gdzie brakuje nam zawodników nawet do treningu, bo musimy pożyczać chłopaków ze Szkoły Mistrzostwa Sportowego. Dziś przyjechaliśmy w 17 – w tym 6 młodzieżowców. To świadczy o tym, gdzie my jesteśmy i czy my chcemy się bawić w 1 ligę i oszukiwać kibiców dalej, oszukiwać zawodników, po części trenerów… i trzeba sobie poważnie zadać pytanie, czy my to mamy dalej robić. Jeżeli, to trzeba otwarcie powiedzieć, że Resovii nie stać na grę w 1 lidze i sprawa będzie załatwiona. Nikt nie będzie się denerwował, martwił, czy będzie miał 11-stkę, czy nie będzie. Myślę, że najwyższy czas tę farsę skończyć i wziąć się za poważne traktowanie klubu z taką tradycją, kibiców i wszystkich ludzi związanych naprawdę z tym klubem. Odra utrzymała drużynę z poprzedniego sezonu i to dzisiaj daje efekty. My mieliśmy to zrobić, a nie zrobiliśmy tego, pomimo tego, że wszyscy zawodnicy, którzy odeszli i których mogliśmy zostawić – chcieli zostać. Mówiliśmy sobie w tamtym sezonie, żeby nie popełnić tego samego błędu, co na początku tamtego sezonu, a dzisiaj jest jeszcze gorzej niż było, dlatego chylę czoła przed chłopakami, bo niektórzy grali dziś na trzech pozycjach i nawet nie było kogo zmienić. (…) Gratuluję zwycięzcom. Chcielibyśmy mieć taki zespół, żeby z każdym walczyć jak równy z równym. To jest dzisiaj nasze marzenie, natomiast widzę, że nie wszystkim do końca na tym zależy.

Drużyny z Rzeszowa ewidentnie nie mają dobrej passy. Przegrała Resovia, przegrała również Stal. Podopieczni Marka Zuba po zeszłotygodniowej przegranej z Odrą Opole 2:5, tym razem musieli uznać wyższość GKS-u Tychy. Ostatecznie ekipa Dariusza Banasika wygrała 2:1. Już w pierwszej minucie bramkę samobójczą zdobył Cesar Pena .Stal atakowała, próbowała i była bardzo bliska zdobycia bramki, jednak pierwsza połowa jednak zakończyła się rezultatem 0:1. Pod koniec spotkania, analogicznie jak tydzień temu w Warszawie „wejście smoka” zaliczył wprowadzony w 66 minucie na plac gry Wiktor Niewiarowski, który w 89 minucie podwyższył na 2:0. Co prawda w 4 minucie doliczonego czasu gry Stali udało się zdobyć bramkę kontaktową za sprawą trafienia Kamila Kościelnego, jednak to było wszystko, na co tego dnia stać było gospodarzy. Szkoda straconej bramki w doliczonym czasie gry, w dodatku po stałym fragmencie. Najważniejsze są jednak trzy punkty, a ja osobiście cieszę się, że mogłem pomóc drużynie. Teraz chwilę świętujemy, ale od wtorku zaczynamy przygotowania do meczu z liderem — stwierdził tuż po spotkaniu bramkarz i jeden z najjaśniejszych punktów zespołu z Tych – Maciej Kikolski. Na pewno było więcej pozytywnych aspektów niż w meczu z Odrą, natomiast liczą się bramki i wynik, więc trudno jest o tym mówić, jeżeli wynik nie jest dla nas pozytywny. Scenariusz taki jak u Hitchcocka, a później jak w piłkarskim opowiadaniu, natomiast porażka jest porażką. Na pewno lepiej by było mieć po dwóch kolejkach punkty, niż 7 straconych bramek– zakończył szkoleniowiec Stali Marek Zub.

W poniedziałkowym spotkaniu kończącym zmagania tej serii gier, GKS Katowice pokonał u siebie Chrobrego Głogów 3:1, odnosząc tym samym premierowe zwycięstwo w bieżącym sezonie. W 20 minucie wynik spotkania otworzył Adrian Błąd. Po zaledwie dwóch minutach bramkę na remis strzałem głową zdobył Rafał Wolsztyński. Finalnie 3 punkty zostały w Katowicach dzięki błyskowi Mateusza Maka, który w 68 i 72 minucie pokonał bramkarza gości Damiana Węglarza.

Opracowali Tomasz Figat i Maciej Kuska