W środowy wieczór fajerwerki z okazji awansu do finału Pucharu Polski na Narodowym, a w niedzielne, słoneczne popołudnie przy Reymonta kolejny niewypał w lidze, skutkujący wylotem poza strefę barażową. Do oklepu z poprzedniego weekendu w Głogowie z Chrobrym, krakowska Wisła dorzuciła z Motorem Lublin kolejną wtopę na boisku i poza nim.

Od wielu, wielu lat Wisła Kraków w lidze była i jest zestawiania ze wszystkimi synonimami kryzysów – od organizacyjnych, przez piłkarskie, aż po kibicowskie. Zaczynało się niewinnie, od braku sukcesów przy Reymonta. Później były kolejne wpadki, problemy organizacyjne, przykre porażki i wywrotki na – wydawać się mogło – prostej drodze powrotnej do Ekstraklasy. W niedzielę, po pucharowej fecie Biała Gwiazda zaliczyła kolejną odmianę swojego marazmu, przegrywając siódme spotkanie w tym sezonie i drugie w tym roku przy Reymonta.

Regres na każdym kroku w lidze potwierdza nie tylko boiskowa postawa w meczach z Motorem Lublin, czy Chrobrym Głogów, ale również liczby. Cztery punkty mniej i trzy pozycje niżej w stosunku do poprzedniego sezonu na tym etapie rozgrywek. Do tego najwyższa strata punktowa w tym sezonie do miejsc gwarantujących bezpośredni awans, co w perspektywie trzech najbliższych wyjazdów (Płock, Pruszków i Rzeszów) nikogo nie może napawać specjalnym optymizmem pod Wawelem.

Ciągłość, konsekwencja i nieustanne dążenie o celu, to hasła, które w odniesieniu do futbolu są powtarzane na każdym kroku. Gorzej, gdy rozumiane są na opak, a w przypadku krakowskiej Wisły trudno nie odnieść innego wrażenia. Biała Gwiazda poza niewątpliwym sukcesem w Pucharze Polski ściąga na siebie kolejne kłopoty – na boisku, na trybunach i w sieci. Czerwona kartka Bartosza Jarocha na samym początku spotkania z Motorem i kolejne bramkarskie wygłupy Álvaro Ratóna. Do tego oprawa która nie miała prawa się pojawić i jak można było się spodziewać ciąg dalszy szukania winnych na portalu X w wykonaniu Jarosława Królewskiego.

Stan alarmowy na Wiśle wciąż się utrzymuje. Walczący na każdym możliwym froncie i wzburzony do granic możliwości klub wciąż ma bardzo niespokojną duszę i piłkarskie deficyty, które próbuje tuszować na różne sposoby. Trudno na koniec nie ośmielić się o stwierdzenie, że chyba nie tędy droga. Biała Gwiazda próbowała już wszystkich możliwych rozwiązań (ostatnio głównie masochistycznych), aby wyrwać się z przeciętności i różnego rodzaju skrajności. I o ile podopieczni Alberta Rudé piszą piękną, pucharową historię w tym sezonie, o tyle w lidze wciąż nie zdają kolejnych egzaminów piłkarskiej dojrzałości. Te najważniejsze na zapleczu Ekstraklasy dopiero przed nimi.

Hubert Mikusiński