Fot. Newspix

Jako dzieciak z Podkarpacia przeżyłem chyba wszystko z tą drużyną. Mecze z Barceloną, Realem. Wyczekiwanie na rewanż z Lazio Rzym. Zachwyt nad niesamowitym zrywem przeciwko Parmie i Schalke. Rozpacz po rewanżach z Panathinaikhosem i Apoelem. Wkurzenie po Valerendze czy Levadii. Co by się nie działo, to w lidze zawsze było porządnie. I przede wszystkim –w Wiśle byli sami swoi. Rdzeń drużyny tworzony przez Polaków – Żurawski, obecny trener, Głowacki, Brożek. Przyszły trudniejsze czasy, armia najemników w Wiśle rozrastała się, ale ciągle byli inni – młodzi lub wracający: Mączyński, Bartkowski, Lis, Pietrzak, Wasilewski. Wszystkich krakowski klub oddawał za przysłowiowe frytki. Aż przyszedł czas, że nie było komu przekazać pałeczki…

Mimo całej sympatii Jakub Błaszczykowski zaczął pełnić ambiwalentną i szkodliwą rolę pracownika i pracodawcy. Kadrę Wisły w większości wypełniła banda bezwartościowych piłkarsko najemników, którzy kilka miesięcy później znaleźli zatrudnienie w innym, losowym kraju, czy III lidze zachodniej. Postronnemu kibicowi polskiej piłki przykro było patrzeć na to wszystko. Nie trzeba było odejścia Cupiała, blagiera Meresińskiego, czy złodziei z Sharksów, żeby zwyczajnie utopić Wisłę Kraków. Potrzeba było uczącej się na błędach rodziny i Jarosława Królewskiego z pewną marsjańską wizją, która była rewidowana średnio co pół roku. Zamiast inwestycji w zespół – ciągłe oddawanie jego ostatnich elementów za drobne. I to nieustanne pozbywanie się tej wspomnianej ”polskiej” tożsamości, która kiedyś (nawet ze Sławomirem Peszko w składzie) grała na nosie wszystkim zespołom zbierającym starych Słowaków w Ekstraklasie.

W tej Wiśle próbowano (tak przynajmniej mi się wydawało) chyba każdego konceptu. Trenerzy: Skowronek – obrona i kontra. Hyballa – gegenpressing. Gulla  tikitaka. Brzęczek – niski pressing, doskok, szybkie przełączenie. Zawodnicy: Colley, Cicce, Fazlagić, a nawet odgrzany w Krakowie Ondraszek. Nie było umiejętności, nie było tożsamości i nie było polskich indywidualności, które kiedyś trzymały krakowską szatnię za przysłowiową mordę. Efekt? 1 zwycięstwo na 13 i sami wiecie… Spadek, na który Wisła zapracowała w pełni. Rodzinna porażka Kuby i reszty. Fatalne zarządzanie, nepotyzm i pozwalanie na to, by bandyci rządzili klubem – to nie mogło skończyć się dobrze.

Wracam znowu do czasów dzieciństwa, bo człowiekowi, któremu większość polskiej piłki kojarzyło się właśnie z Krakowską Wisłą, po czymś takim trudno było pozbierać myśli do kupy. Byłem tylko ciekaw, w którą stronę popłynie Wisła i daleki (pewnie jak większość z nas) od myśli, nad jej szybkim jej zawróceniem. Zwłaszcza, gdy nagle pojawiła się Kasia z Marsa, a później nastąpiła kontynuacja piłkarskich niepowodzeń, czy to w Rzeszowie, czy w Chojnicach. 1 zwycięstwo w 10 spotkaniach. 10 miejsce po pierwszej części sezonu. Zabawy w kryptofutbol podczas sparingów z II ligowcami – wszystkim nam wydawało się, że Wisła nie ma się z czym pchać w ekstraklasowe ramiona… Ale wszyscy (albo prawie wszyscy) się pomyliliśmy.

Poza Jarosławem Królewskim, który przejął władzę, kluczowy po Brzęczku najpierw okazał się Sobolewski – ostatni dziś człowiek z mistrzowskiej Wisły. Zaraz po nim (albo może i przed nim – sami oceńcie) dobrze znany w Krakowie Hiszpan Kiko Notesito Ramirez. Po pewnym – co by nie mówić eksperymencie i transferach, ten klub póki co odleciał (niekoniecznie na Marsa) mocno w górę tabeli. Odmieniona, Wisła Hiszpania Kraków, której na początku nie byłem wielkim entuzjastą i zwolennikiem, dziś na boiskach Fortuna 1 Ligi (jeśli nie gra w błocie) po prostu się bawi. 2 miejsce w lidze. Poza wspomnianym przed chwilą meczem w Niepołomicach same zwycięstwa. 23 gole strzelone z czego 17 autorstwa Hiszpanów. Śmiem twierdzić, że po ewentualnym awansie, większość tych zawodników będzie to samo robiła na najwyższym poziomie rozgrywkowym. O ile uda się szczęśliwie dopłynąć do ekstraklasowego brzegu.

Dobrego meczu w sobotę Niebiescy i Wiślacy!

Hubert Mikusiński