Najpierw była kadrowa rewolucja, nowe nadzieje, nowy dyrektor do spraw sportowych i nowy trener. Później było źle, a nawet bardzo źle, aż w pewnym momencie Motor Lublin wylądował na ligowym dnie. Na szczęście ta piłkarska gehenna trwała tylko kilka miesięcy, bo styl w jakim lubelski klub – już pod wodzą Gonçalo Feio – powstał z kolan, wzbudził powszechny podziw i zachwyt.
Dość niespodziewanie czarne chmury nad Areną Lublin zaczęły się kłębić już na samym początku sezonu. Wraz z jego nadejściem nikt nie mógł przypuszczać, że w II lidze bez wielkich piłkarskich firm, Motor zanotuje najgorszą inaugurację w XXI wieku. Ledwie 2 punkty w 6 meczach i miejsce na ligowym dnie z najmniejszą ilością zdobytych bramek zwiastowało kolejne zmiany, na które czekano, aż do 11. kolejki i pamiętnego 2:6 z Wisłą Puławy. Dla większości kibiców zgromadzonych w to deszczowe południe na Arenie Lublin symbolem tamtych wydarzeń były szydercze przyśpiewki, które już nigdy się nie powtórzyły.
Tracący z kolejki na kolejkę kontrolę nad zespołem Stanisław Szpyrka musiał mieć świadomość, że jego dni w Lublinie są policzone, bo Motor jako drużyna istniał tylko w teorii. Potrzebny był wstrząs i kolejna (która to już w ostatnich latach) zmiana trenera. Padło na Gonçalo Feio, który do klubu przyszedł w tragicznym momencie. Rozbitą drużynę udało się pozbierać w Krakowie, ale punktem zwrotnym i tzw. meczem założycielskim okazała się wygrana z liderującą Kotwicą Kołobrzeg. Od tego momentu rozpędzony Motor zatrzymał się tylko w Puławach, gdzie zagrał najsłabszy mecz pod wodzą portugalskiego trenera oraz na Polonii i w Olsztynie – w obu tych meczach będąc zespołem nie gorszym od rywali.
Wszystkie inne, poza sportowe rzeczy, jakie działy się wokół klubu nawet przez moment nie zachwiały drużyną, która od pojawienia się Feio strzeliła w lidze najwięcej bramek, zdobyła największą ilość punktów i w nieprawdopodobnych okolicznościach wdarła się do strefy barażowej, która kilka miesięcy temu wydawała się być abstrakcją. Motorowi na ostatniej prostej w Warszawie planów nie pokrzyżował gol zdobyty – nomen omen – przez Pawła Tomczyka ani tym bardziej rywale z Puław i Kalisza. W najważniejszym momencie sezonu sprawy w swoje ręce wzięli zawodnicy, którzy w tym sezonie dali tak wiele i którzy w ostatnim czasie byli na cenzurowanym. Pewny między słupkami Łukasz Budziłek, dośrodkowujący Filip Wójcik i przeżywający nieprawdopodobny renesans formy Rafał Król. To właśnie kapitan w 90 minucie swoim 12 trafieniem postawił stempel na kolejnym barażowym bilecie.
Niezależnie od dzisiejszego wyniku w Kołobrzegu i ewentualnie późniejszego rozstrzygnięcia w Olsztynie lub Puławach cały ten sezon, cały ten okres Portugalczyka w Lublinie z pucharową przygodą w tle na długo pozostanie w pamięci kibiców Motoru. Od fazy rozpadu, spalonej ziemi, przez budowę zespołu, który z ostatnich 26 spotkań przegrał tylko cztery. Prawdziwa droga przez mękę, która kiedyś musi mieć swoje szczęśliwe zakończenie. Pytanie, czy nastąpi to już w tym tygodniu…
Hubert Mikusiński