Zdjęcie : Motor Lublin

Mieszkam w Lublinie już dobre kilka lat i ciągle zastanawiam się o co tu właściwie chodzi. Miejsce wydawać by się mogło przyjazne, jeśli chodzi o sport. Właściwie każdy znajdzie tu coś dla siebie – żużlowy mistrz kraju, siatkówka i koszykówka na najwyższym ligowym poziomie, piłka ręczna kobiet w najlepszym wydaniu, a nawet jest i ekstraklasowe rugby. Mało które miasto w Polsce ma tyle drużyn w najwyższej klasie rozgrywkowej, jeśli chodzi o różnorakie sporty. Mimo to piłka nożna w tym mieście od pewnego czasu kojarzy mi się bardziej z porażkami niż sukcesami oraz dziwnymi, szemranymi interesami – nie tylko w Motorze.

Odkąd pamiętam, to zawsze cierpieli na tym kibice, którzy przez lata, niekiedy nawet kładąc się do grobu marzyli, aby w ich klubie było spokojnie, normalnie i godnie. Tylko jak miało tu być dobrze skoro przez ostatnie sezony w klubie na boisku pojawiali się tzw. ”odcinacze kuponów”, a w gabinetach przypadkowi ludzie po znajomości albo z typową dla siebie, polską manierą na zasadzie wiem więcej, bo grałem w piłkę. Jedni na dorobku, w swoim życiu, na wyższych szczeblach swoje wygrali i zarobili. Drudzy łączyli pracę w klubie z innymi obowiązkami w telewizji albo zwyczajnie nie mieli kompetencji, aby tym zarządzać. Jeszcze innym, gdy były już kompetencje to brakowało zwyczajnie mocy, aby przebić się przez ten piłkarski beton.

Motor przez lata błądził – najpierw totalny przerost formy nad treścią i kilka lat biegania bez powodzenia na boiskach i klepiskach III ligi. Później (gdy pojawił się Zbigniew Jakubas) głoszenie – moim zdaniem – nikomu i niczemu nie służących haseł – EKSTRAKLASA 2025. Oczywiście mając u boku takiego właściciela, taki stadion i takie sprzyjające okoliczności były ku temu podstawy. Tyle tylko, że II ligowe realia od lat pokazywały i pokazują, że tę ligę wygrywa się nie tylko możliwościami, pięknym stadionem, rzeszą oddanych i wiernych kibiców, ale przede wszystkim sposobem, umiejętnościami, charakterem, ambicją i pomysłem. Garbarnia Kraków, Skra Częstochowa, Resovia Rzeszów, a nawet Górnik Łęczna to chyba takie najlepsze przykłady, jakie przychodzą mi teraz do głowy.

Trudno przejść obojętnie do porządku dziennego wobec wydarzeń, jakie rozegrały się już ponad miesiąc temu w Lublinie. Przyznam szczerze, że początkowo byłem zdumiony i zaskoczony reakcją kibiców Motoru, którzy w konflikcie, jaki od miesięcy narastał na linii trener-prezes stanęli murem za Gonçalo Feio. Szokowały mnie te wszystkie wpisy i te obrazki, gdy nagle pod stadionem, w przeciągu kilku godzin zjawiła się spora rzesza fanów, która skandowała imię portugalskiego szkoleniowca. Dziś na spokojnie zaczynam to wszystko rozumieć. Kibice, którzy byli naocznymi świadkami tej całej, wieloletniej degrengolady wraz z Feio mieli po prostu dość tej amatorki. Tej bylejakości, jaka otaczała przez lata ten klub, dlatego ktoś w końcu postanowił uderzyć mocno w stół i powiedzieć dość. Oczywiście Feio posunął się w tym wszystkim za daleko, bo nie powinien tego robić w sposób agresywny, z narażeniem zdrowia innych, ale czy ktoś zadał sobie jedno podstawowe pytanie – czy on tak nagle, tak po prostu zrobił to sam z siebie? Bez powodu? Bez przyczyny?

Feio od początku nie interesowały banały, przerabiane w polskiej piłce do znudzenia, powtarzane frazesy w stylu mecz można wygrać, przegrać, albo zremisować. W Lublinie mówił to, co mu leżało na sercu i to co mu się nie podobało – niekiedy może zbyt dużo, ale w swoim przekazie był bardzo autentyczny, prawdziwy i wiarygodny, a tego ludziom wokół tego klubu przez lata najbardziej ostatnio brakowało. PRAWDY I WIARYGODNOŚCI. Nikt już nie chciał słuchać kolejnych słów bez pokrycia, rzucanych pod publiczkę tak jak kiedyś w III lidze, że jesteśmy frajerami, bo zremisowaliśmy mecz… Portugalczyk w przeciwieństwie do innych nie przybył tu po to, aby pozwiedzać to piękne miasto, fajnie zarobić, dobrze się ubrać i zjeść coś dobrego w ulubionej restauracji zawodników z poprzedniego sezonu. On przybył tu, aby zmienić DNA tego klubu, mentalność ludzi wokół niego i zaspokoić potworny głód sukcesu.

Przyjechał tu również skończyć z tym co było, tak aby napisać piękniejszy rozdział w historii tego – wydawać by się mogło – przeklętego od lat klubu. Czy mu się to uda? Nie wiem, ale mimo wszystko kciuki trzymam. Na razie jest na dobrej drodze – punkt za miejscem gwarantującym baraż i pięć punktów za pozycją dającą bezpośredni awans na zaplecze Ekstraklasy. Od momentu jego zatrudnienia w Lublinie nikt w II lidze nie zwyciężał częściej, nikt nie zgromadził więcej punktów, żaden zespół nie strzelił więcej goli i żaden nie stracił mniej bramek. Nikt też w tak krótkim odstępie czasu nie zmienił na lepsze tego klubu niż Feio.

Hubert Mikusiński