Półmetek sezonu w III-ligowej grupie śmierci minięty. Ktoś może mi zarzucić, że to zbyt mało, aby dogłębnie oceniać wszystko to, co wydarzyło się od Podhala, przez Świdnik i Dębice, aż po samo Podlasie. I racja, bo na większe podsumowania przyjdzie czas dopiero po zakończeniu sezonu w czerwcu. Ale skoro nasi poczciwi ligowcy za każdym razem wyciągają wnioski, tak i ja mam kilka swoich przemyśleń po tym, co oglądałem przez ostatnie miesiące na boiskach Betclic 3. Ligi gr. IV.
Z racji swojego pochodzenia nie mogę zacząć od innego miejsca niż Tarnobrzeg, gdzie tej jesieni działo się tak dużo i tak wiele, że nie sposób tego wszystkiego streścić w kilku zdaniach. Zaczęło się od planowego zwycięstwa z Lewartem Lubartów, kontuzji arbitra głównego i… nerwowych poszukiwań, a chwilami już nawoływań spikera zastępcy w przerwie meczu. Kilka dni później w środę, po ulewie jaka nawiedziła miasto pod znakiem zapytania stanął mecz z Podhalem Nowy Targ. Ostatecznie z półgodzinnym opóźnieniem rozegrano to spotkanie. Prawdziwa kulminacja tych wszystkich, przyznacie dość niecodziennych zdarzeń przy Alei Niepodległości 2 rozegrała się na początku września. To właśnie wtedy najeźdźcy z Nowego Sącza i Mielca zdemolowali wszystko, co napotkali na swojej drodze – od krzesełek, przez umywalki, aż po pisuary.
Po miesiącu ligowego grania atrakcji i wrażeń wystarczyło mi na cały sezon. Może dlatego też z poczuciem pewnej ulgi przyjąłem wiadomość o długo wyczekiwanej renowacji boiska i większości wyjazdowych spotkań, która miała zostać rozegrana przez Siarkę. Po pełnym emocji, ostatnim spotkaniu przed własną publiką z Chełmianką Chełm, drużynie Dariusza Kantora w 27 dni udało się przebiec w znakomitym tempie prawdziwy, piłkarski maraton. Dziewięć spotkań (łącznie z pucharowymi), siedem zwycięstw i dwie porażki. Do pełni szczęścia zabrakło właściwie tylko dogrywki i ewentualnego konkursu rzutów karnych w meczu z Wisłą Kraków. I właśnie od tamtej pory, jeden z faworytów do awansu wraz ze swoim japońskim Tsubasą (10 goli Kosei Ivao) nieco wyhamował. Po raz pierwszy od października 2021 roku tarnobrzeska drużyna przegrała dwa spotkania, w których nie zdobyła nawet bramki. Końcówka roku w Siarkowym Grodzie po szczęśliwej wygranej z Czarnymi Połaniec umiejscowiła Siarkę na najniższym stopniu ligowego podium.
Wśród największych zaskoczeń tego sezonu muszę wymienić trzy drużyny. Pierwszą z nich jest oczywiście Sandecja Nowy Sącz z racji kapitalnej postawy tej jesieni. Właściwie do teraz nie mogę w to uwierzyć, że ta, praktycznie nienaruszona względem poprzedniego sezonu drużyna nagle wylądowała na tym poziomie rozgrywkowym. Oczywiście przez sporą ilość rzutów karnych i czerwonych kartek pokazanych rywalom niektórzy mogą doszukiwać się tu ingerencji osób niekoniecznie związanych z tym klubem… Ale jeśli ktoś wygrywa największą ilość spotkań i co zrozumiałe punktuje najlepiej spośród wszystkich czterech grup, a do tego strzela najwięcej bramek i traci ich najmniej, to działa przypadku tu być nie może. Sandecja na razie sprawia wrażenie drużyny, która z każdą kolejną kolejką może odlicza już czas, jaki dzieli ją od powrotu na II-ligowe boiska.
Dużo większe zaskoczenie niż postawa lidera rozgrywek budzi we mnie jesienna dyspozycja Podhala Nowy Targ i Wisłoki Dębica – klubów, których kompletnie nie brałem pod uwagę, jeśli chodzi o ligową czołówkę. Ci pierwsi w porównaniu do zeszłorocznej, jesiennej kampanii, gdzie u siebie nie wygrali ani jednego spotkania nagromadzili już prawie tyle samo punktów, ile przez cały poprzedni sezon. Drudzy na placu budowy nowego stadionu w Dębicy po raz kolejny braki w klubowej kasie nadrabiają boiskową ambicją, determinacją i charakterem. Wszystko oczywiście przy nieustającym akompaniamencie swojej biało-zielonej brygady, która od początku listopada w meczach z Siarką Tarnobrzeg i KSZO Ostrowiec Świętokrzyski zaczęła przygrywać swoim piłkarzom wieczorową porą.
Za to w Ostrowcu Świętokrzyskim blask jupiterów nikomu nie jest obcy. Zwłaszcza takim starym, piłkarskim zgredom jak ja, którzy pamiętają czasy, kiedy przyjeżdżała tu jeszcze reprezentacja Polski. Teraz oczywiście brakuje tam piłki nożnej na nieco wyższym poziomie, a ten głód wyraźnie odczułem na własnej skórze po zwycięstwie w Tarnobrzegu. KSZO pod Radosława Jacka – dziewiątego trenera w przeciągu ostatnich sześciu lat, po tej wygranej z Siarką wpadło w spiralę niekorzystnych wyników. I kiedy wydawało się (również mi), że wszystko zmierza tam w dobrze znanym kierunku kolejnego sezonu bez historii osiem kolejnych spotkań bez porażki w pomarańczowo-czarnej części województwa świętokrzyskiego przywróciło nadzieję, że jeszcze nic straconego.
Blask jupiterów w najbliższym czasie ma rozświetlić obiekt Avii Świdnik, która swoim dotychczasowym kształtem zaczyna mi trochę przypominać po części ten smutny, III-ligowy Motor Lublin. Niby wszystko jest, ale jednak tego najważniejszego wciąż mi tam brakuje. Duma Lotniczego Miasta od wieków próbuje już wznieść się wyżej niż dotychczasowy poziom rozgrywkowy i w tym sezonie zdaje się być podobnie. Po nowym otwarciu w… starym stylu, gdzie udało się wygrać tylko dwa z dziewięciu spotkań nadszedł nieco lepszy czas pod wodzą nowego trenera. Wojciech Szacoń, w którym swoje nadzieje pokłada bezgranicznie rozkochany w futbolu burmistrz Świdnika co prawda nadrobił kilka straconych punktów, ale do miejsc premiowanych grą o wyższe jeszcze trochę brakuje.
Nieco bliżej czołówki (choć trzeba pamiętać, że Avia ma jedno rozegrane spotkanie mniej) póki co zdaje się być Chełmianka Chełm i Star Starachowice. Jedni wiosną będą zmuszeni wyprowadzić się ze swojego, przechodzącego już do historii obiektu, a drudzy nareszcie doczekają się przeprowadzki z Ożarowa do Starachowic. Na Lubelszczyźnie tradycyjnie mogą liczyć na Bartłomieja Korbeckiego – króla strzelców poprzednich rozgrywek i autora 10 trafień tej jesieni. Gola więcej na swoim koncie ma Adrian Szynka, który rozgrywa właśnie swój najlepszy sezon pod względem ilości bramek. Star i jego kibice oczywiście mogli mieć nadzieję na coś więcej, zwłaszcza po dobrym otwarciu nowego sezonu, kiedy to wygrali (np. 5:1 z Chełmianką) cztery z pięciu pierwszych spotkań.
Nadzieje na coś więcej niż miejsce w dolnych rejonach tabeli miałem wobec czyniącej latem starania, aby uniknąć nerwowej końcówki sezonu KS Wiązownicy oraz przede wszystkim Pogoni z Lubaczowa. Beniaminek, który szturmem przebrnął dwa poziomy rozgrywkowe w dwa lata jawił mi się, jako nowy, ciekawy projekt z pewnymi możliwościami. Tymczasem wygrywać udawało się tylko sporadycznie, nieco rzadziej niż np. rezerwom Korony Kielce, które tym razem powrotu na III-ligowe boiska nie zakończą jak poprzednim razem po jednym sezonie. Więcej obiecywałem sobie również po Świdniczance Świdnik – jednym z ciekawszych projektów tej ligi. Prywatny klub, który ma świetny pomysł na siebie poza boiskiem, oparty na rękach Pawła Sochy (cztery obronione karne tej jesieni) i nogach Michała Zubera (najlepszy strzelec drużyny) poza pewnymi wyskokami, jak wygrany mecz z Chełmianką Chełm czy zremisowany Sandecją Nowy Sącz nie był w stanie dobić przynajmniej do połowy swojego pokaźnego, punktowego dorobku, jaki udało się wywalczyć rok temu o tej porze.
Reasumując. Ostatnia grupa, nazywana przeze mnie grupą śmierci nie zawiodła, jeśli chodzi o przedsezonowe oczekiwania. Jedni, tak jak Sandecja Nowy Sącz zgromadzili na swoim koncie największą ilość punktów na boiskach III ligi, a drudzy jak np. Wisłoka Dębica, spośród wszystkich 72 drużyn biorących udział w rozgrywkach strzelili najwięcej goli. Żadna inna grupa nie może pochwalić się też taką ilością bramkowych doznań i taką, minimalną ilością bezbramkowych remisów, jak właśnie ta ostatnia grupa. Pozostaje mieć wiec nadzieję na jeszcze ciekawszą wiosnę, w której chętnych do awansu nawet przez ten baraż od Podhala do Podlasia na pewno nie zabraknie.
Hubert Mikusiński