
Na arenie międzynarodowej cztery spotkania reprezentacji Polski zakończone zwycięstwami biało-czerwonych. Na arenie ligowej historyczny, pierwszy mecz z Lechem Poznań i rekordowa publiczność w Ekstraklasie. Wszystko to w województwie, które od lat ma tylko jednego przedstawiciela na centralnym poziomie. KSZO Ostrowiec Świętokrzyski po latach rozczarowań powoli, w świetle jupiterów, na III-ligowych boiskach budzi się z głębokiego, piłkarskiego snu i ustawia w licznej kolejce drużyn chętnych do awansu w ostatniej grupie.
Pierwszy przedstawiciel województwa świętokrzyskiego w Ekstraklasie, na którego mecze z różnych stron dojeżdżały autobusy ludzi jeszcze piętnaście lat temu miał dosłownie wszystko, aby piłka nożna w Ostrowcu Świętokrzyskim mogła się rozwijać. Obiekt, rzeszę kibiców, zaradnych działaczy, chętnie wspierające klub lokalne władze, silnego sponsora w postaci Celsy Huty Ostrowiec z wyjątkowo hojnymi, hiszpańskimi właścicielami przedsiębiorstwa na czele z prezydentem Francesco Rubiraltą. Najważniejszy w tej układance był jednak wtedy młody i perspektywiczny zespół, w którym prym wiedli wychowankowie i po którym zostało już tylko wspomnienie.
Zmienił się klub, zmieniło się miasto, ale nie zmieniła się nadzieja na lepsze jutro, którą na początku sezonu podzielił się z nami nowy dyrektor sportowy. – Nie mamy odgórnego celu na ten sezon, ale jesteśmy w stanie powalczyć o te najwyższe lokaty – powiedział Kamil Bartoszuk. Po latach mozolnej odbudowy od klasy okręgowej, piłkarskiego głodu, nienasycenia, niespełnionych marzeń i nieustannych, III-ligowych rozczarowań KSZO Ostrowiec pod wodzą Radosława Jacka i jego ludzi powoli budzi się z głębokiego snu. Najlepszym tego dowodem są ostatnie, niezwykle udane tygodnie dla trzeciej siły Betclic 3. Ligi gr. IV oraz nawoływania kibiców z trybun drużyny do awansu. -Jest teraz okazja, na pewno będziemy walczyć, ale z pokorą, bo ten zespół budowany jest dopiero sześć miesięcy – skomentował obecną sytuację trener Jacek, który po trzyletniej przygodzie na ławce trenerskiej Unii Tarnów zdaje się potwierdzać swoje trenerskie możliwości w nowym, na przestrzeni ostatnich lat wcale niełatwym miejscu pracy.
A o tym, że na Świętokrzyskiej 11 praca nie należy do najprzyjemniejszych zajęć w okolicy przekonało się wielu trenerów. Na ławce trenerskiej KSZO przez ostatnie lata poległo kilku bardziej znanych szkoleniowców: od Przemysław Cecherza przez Marcina Sasala, aż po Rafała Wójcika, który w przeciwieństwie do poprzedników był bliski tego, aby dobić do 100 spotkań i 1000 dni w klubie. O zwolnieniu wówczas zdecydował słaby początek rundy wiosennej oraz porażka w Okręgowym Pucharze Polski, której pomarańczowo-czarni nie ustrzegli się również w tym sezonie. Od porażki po rzutach karnych w Klimontowie nastąpiło jednak coś, czego w Ostrowcu Świętokrzyskim kibice nie mogli się spodziewać. Coś, co w przypadku tego klubu nie miało miejsca od blisko siedmiu lat.
KSZO przez pierwszy wiosenny miesiąc ligowego grania nie tylko dobiło do ilości zwycięstw, jaką zdołało wywalczyć przez całą poprzednią rundę wiosenną, ale też zbliżyło się do punktowego dorobku wywalczonego w poprzednim sezonie. Duża w tym zasługa punktów wyrywanych w końcówkach spotkań. Po tym jak tydzień temu w Ostrowcu Świętokrzyskim udało się pokonać w okazały sposób (3:0) pretendującą do awansu Siarkę Tarnobrzeg w sobotę przyszedł czas na kolejne zwycięstwo. Tym razem nieco skromniejsze (1:0) z rewelacyjnym wiceliderem rozgrywek z Podhala. Podopieczni Radosława Jacka nie przegrali już od trzynastu spotkań i z dyszącego, trzecioligowego zombie przeistoczyli się w drużynę, która po latach cierpień zaczyna z tygodnia na tydzień dawać coraz większą satysfakcję – jak pokazały ostatnie spotkania – niemałej rzeczy kibiców z Ostrowca Świętokrzyskiego.
Hubert Mikusiński